Zagłębiając się w las na obrzeżach Anglii, mijając kilka małych stawów pełnych kaczek oraz ryb, można zauważyć małego chłopca siedzącego na drzewie. Obserwował on lisa czającego się na swoją zdobycz, którą dzisiaj był mały zajączek. Stworzenie nie wyczuwało zagrożenia, więc skubało trawkę nie mając pojęcia, że zaraz samo stanie się obiadem. Sprytny rudzielec zrobił szybkie kółko wokół swej ofiary, biegnąc, specjalnie potrącił swoją łapą kamień, by stworzonko zwróciło szczególną uwagę na to miejsce i nie zauważyło czającego się drapieżnika za plecami. Po chwili lis zajadał swój posiłek na ten dzień.
Salazar Slytherin poczekał aż spryciula się pożywi i pobiegnie dalej, a sam będzie mógł spokojnie zsunąć się z drzewa i wrócić do domu na własny posiłek. Trzeba było przyznać, że drapieżca zrobił wrażenie na chłopcu. Spryt i przebiegłość, to były cechy, które respektował i sam się nimi charakteryzował. Jeśli kiedykolwiek miał mieć podopiecznego, to tylko z takimi cechami.
Jedenastolatek wracał tą samą drogą, którą tutaj przybył. Dzisiejszego dnia oddalił się od domu o wiele bardziej niż zazwyczaj. Zerknął na słońce, które zbliżało się ku zachodowi, po czym pobiegł, ile miał sił w nogach, by jak najszybciej opowiedzieć ojcu o dzisiejszym dniu. Postanowił, że następnego dnia pójdzie jeszcze dalej, by mieć kolejną opowieść, dla swoich rodziców. Oni zawsze słuchali z uwagą o tym co mu się przydarzyło, co widział i jakie ma plany na jutro. Chociaż matka zawsze mu zwracała uwagę, żeby nie mówił z pełnymi ustami, ale i tak wiedział, że z przyjemnością pytała o każdą minutę jego niesamowitych wypraw.
- Mamo! Tato!
Wbiegł z radością do izby, w której powinni stać jego rodzice i chwycić go w ramiona. W każdym razie matka, bo ojciec ograniczał swe uczucia do pogłaskania Salazara po głowie. Już miał wtulić się w suknię swej rodzicielki, wtopić się w charakterystyczny zapach jej perfum i poczuć szorstką dłoń ojca na swej głowie, jednak nic takiego się nie przytrafiło. Mało tego. Ledwo co wyhamował i nie wpadł na stół, przy którym siedział tylko jego ojciec.
- Gdzie mama?
- Poszła razem ze służącą kupić ci prezent.
- Kłamiesz!
Intuicja podpowiadała Slytherinowi, że jego ojciec nie chciał mu powiedzieć prawdy. Z resztą nie był głupi. Zauważył, że wszyscy służący są na terenie posiadłości. Pięciu ogrodników, trzy pokojówki, lokaj, jego guwernantka, ochmistrzyni, dwie kucharki oraz zastępca ojca i towarzyszka matki, chociaż ta, nieudolnie próbowała się ukryć za drzwiami kuchni.
- Gdzie mama?
Thurstan Slytherin nawet nie wstał od stołu, tylko spojrzał na syna i rzekł bez ogródek:
- Zabrali ją. Jutro pewnie przyjdą także po nas. Dlatego musisz uciekać.
- Zabrali ją. Jutro pewnie przyjdą także po nas. Dlatego musisz uciekać.
Łzy stanęły w oczach Salazara. Parszywi mugole. Śmieli tknąć jego matkę. Skazali go i jego ojca na opuszczenie kraju. A to wszystko przez niesamowite zdolności jakie posiadali. Po prostu zazdroszczą. Im i innym czarodziejom. Bo sami nie posiadają magicznych umiejętności. Plugawi mugole!
*
Niemalże od razu spakowali swoje rzeczy i wynieśli się ze swojego domostwa. Przedtem jednak Salazar był świadkiem, jak jego ojciec rzuca na służbę jakieś zaklęcie. Podobno mają nie pamiętać, że istnieją takie osoby jak Salazar i Thurstan Slytherin. Wędrowali kilka dni. Zaszli o wiele dalej niż jedenastolatek podczas swych wędrówek. Rzadko kiedy się zatrzymywali. W nocy próbowali odpocząć, ale zawsze kończyło się to tak, że po godzinie wstawali i szli dalej. Kiedyś chłopiec zapytał swego ojca:
- Dlaczego po prostu się nie deportujemy?
- Przecież nie wiesz, czy miejsce, które wybierzesz jako swój cel, jest bezpieczne.
I tak zmierzali dalej, a jako swój cel wybrali wolność.
Nocami Salazar miał zwyczaj patrzeć się w gwiazdy. Każda z nich to była dla niego obietnica do spełnienia. Pierwsza: pomścić matkę. Druga: nękać mugoli do końca życia. Trzecia: za nic w świecie nie dzielić się mocami z niemagicznymi istotami. Miał zamiar spełnić każdą obietnicę, nawet jeśli miałoby go to kosztować wiele poświęcenia. A jego ambicja tylko go w tym podtrzymywała.
Po trzech pełniach zaczęło już się robić coraz zimniej. Liście z drzew opadały, a noce stawały się coraz dłuższe. Niedługo zacznie sypać śnieg, a zwierzęta, na które do tej pory polowali, zapadną w sen zimowy. W takim wypadku należałoby znaleźć schronienie, ale jego ojciec nawet nie chciał słyszeć o dłuższym postoju.
- Przecież już nam depczą po piętach! Jeśli się zatrzymamy, to nas spalą na stosie! Mam moc, ale bez twojej matki nie jestem na tyle potężny, by nas ochronić.
To samo zdanie słyszał za każdym razem, kiedy poruszał temat postoju. Co prawda młodzieniec nie był zmęczony, ale martwił się o swojego ojca, któremu już coraz częściej brakowało tchu. Zauważył również, że znacznie zwolnili, a Thurstana czasem atakował mocny kaszel. Jednak robi się coraz chłodniej, a oni mają ograniczoną ilość ubrań. Łatwo o przeziębienie. Magii nie mogli używać zbyt często, bo zostaliby namierzeni. Do tej pory, podczas swej wędrówki, zaklęć użyli tylko dwa razy. Pierwszy, żeby przywołać dwa łuki i strzały (z czasem nauczyli się wykonywać własne), a drugim razem, aby znaleźć odpowiedni kierunek, bo wstąpili do bardzo krętego lasu (po tej sytuacji zrobili sobie kompas).
Jednak jesień i zima minęły bardzo szybko i nastała piękna wiosna. Rośliny i zwierzęta budziły się do życia, by po chwili zostać upolowanym i zjedzonym. Wody też mieli dostatek, bo od pewnego czasu szli wzdłuż rzeki, w której pływały nawet szczupaki. Pewnego, wyjątkowo słonecznego dnia, Thurstan usiadł na kamieniu i rzekł:
- Synu, dzisiaj jest nasz upragniony dzień. Częste zamiecie śnieżne, które w tym roku były bardzo groźne, trochę opóźnią znalezienie nas, a ciepło tak doskwiera, że nie mam siły iść dalej. Rozbijemy obóz i odpoczniemy, a wyruszymy dopiero, kiedy świt nastanie.
Cały dzień na zregenerowanie sił! Salazar będzie musiał się wyspać, by znowu się tułać przez wiele pełni księżyca. Ledwo położył się na miękkiej i świeżej trawie, znużył go sen.
Nocami Salazar miał zwyczaj patrzeć się w gwiazdy. Każda z nich to była dla niego obietnica do spełnienia. Pierwsza: pomścić matkę. Druga: nękać mugoli do końca życia. Trzecia: za nic w świecie nie dzielić się mocami z niemagicznymi istotami. Miał zamiar spełnić każdą obietnicę, nawet jeśli miałoby go to kosztować wiele poświęcenia. A jego ambicja tylko go w tym podtrzymywała.
Po trzech pełniach zaczęło już się robić coraz zimniej. Liście z drzew opadały, a noce stawały się coraz dłuższe. Niedługo zacznie sypać śnieg, a zwierzęta, na które do tej pory polowali, zapadną w sen zimowy. W takim wypadku należałoby znaleźć schronienie, ale jego ojciec nawet nie chciał słyszeć o dłuższym postoju.
- Przecież już nam depczą po piętach! Jeśli się zatrzymamy, to nas spalą na stosie! Mam moc, ale bez twojej matki nie jestem na tyle potężny, by nas ochronić.
To samo zdanie słyszał za każdym razem, kiedy poruszał temat postoju. Co prawda młodzieniec nie był zmęczony, ale martwił się o swojego ojca, któremu już coraz częściej brakowało tchu. Zauważył również, że znacznie zwolnili, a Thurstana czasem atakował mocny kaszel. Jednak robi się coraz chłodniej, a oni mają ograniczoną ilość ubrań. Łatwo o przeziębienie. Magii nie mogli używać zbyt często, bo zostaliby namierzeni. Do tej pory, podczas swej wędrówki, zaklęć użyli tylko dwa razy. Pierwszy, żeby przywołać dwa łuki i strzały (z czasem nauczyli się wykonywać własne), a drugim razem, aby znaleźć odpowiedni kierunek, bo wstąpili do bardzo krętego lasu (po tej sytuacji zrobili sobie kompas).
Jednak jesień i zima minęły bardzo szybko i nastała piękna wiosna. Rośliny i zwierzęta budziły się do życia, by po chwili zostać upolowanym i zjedzonym. Wody też mieli dostatek, bo od pewnego czasu szli wzdłuż rzeki, w której pływały nawet szczupaki. Pewnego, wyjątkowo słonecznego dnia, Thurstan usiadł na kamieniu i rzekł:
- Synu, dzisiaj jest nasz upragniony dzień. Częste zamiecie śnieżne, które w tym roku były bardzo groźne, trochę opóźnią znalezienie nas, a ciepło tak doskwiera, że nie mam siły iść dalej. Rozbijemy obóz i odpoczniemy, a wyruszymy dopiero, kiedy świt nastanie.
Cały dzień na zregenerowanie sił! Salazar będzie musiał się wyspać, by znowu się tułać przez wiele pełni księżyca. Ledwo położył się na miękkiej i świeżej trawie, znużył go sen.
*
- Synu! Synu! Zbudź się! Musimy uciekać.
Nie trzeba było więcej dodawać. Salazar chwycił w rękę swoją torbę i biegł przed siebie. Dość często oglądał się, by zobaczyć, czy jego ojciec nadal jest za nim. Po jakimś czasie zauważył, że ten znacznie zwolnił, a nawet się zatrzymał, więc cofnął się do niego.
- Ojcze! Nie zostawaj! Oni przecież są blisko. Słyszę ich!
Panikował. Nie chciał stracić również ojca. Pociągnął go za ramię i próbował biec, trzymając go ciągle za rękę. Jednak nie odnosił większych sukcesów.
- Ojcze, dasz radę! Musimy uciec. Potem odpoczniesz!
- Zostaw mnie tutaj.
- Nie mogę ojca zostawić! Ojciec zginie!
- I tak mój koniec jest bliski. Uciekaj!
- Nie mogę!
- Rób co każę!
- Dobrze ojcze.
- Słuchaj mnie Salazarze bardzo uważnie. Biegnij dalej na północ. Tam jest więcej czarodziei. Rozpoznasz ich intuicyjnie. Znajdź ich i sprzymierz się. A na dowód, że sam jesteś czarodziejem, masz oto moją różdżkę. Korzystaj z niej rozsądnie.
- Ależ ojcze...
- Zatrzymaj również ten medalion. Należał do twojej matki. Szanuj go i przekaż następnym pokoleniom. I pamiętaj: mugole zabrali ci rodziców. Nie pozwól, żeby kiedykolwiek zabrali też twój skarb: moce. Bo jeśli któryś z nich zacznie uczyć się magii, to ten świat czeka zagłada. I nie będzie już niczego, w czym my bylibyśmy od nich lepsi! Bo to tylko plugawi mugole! I żaden z nich nie jest taki jak ty. Pamiętaj!
- Dobrze ojcze.
- A teraz biegnij i nie pozwól się złapać!
Po tych słowach Salazar ruszył przed siebie. Wcześniej jednak schował podarki od ojca, żeby się nie zgubiły. Nadal w jego głowie rozbrzmiewały słowa jego ojca. Nie chciał się z nim żegnać. Powinien umrzeć razem z nim. I właśnie chyba to spowodowało, że zawrócił. Jednak pojawił się za późno.
Kilkoro ludzi zdążyło już rozpalić stos na środku polany. Salazar wszedł na pobliskie drzewo i obserwował wszystko. Nie znał zaklęcia uśmiercającego, którym mógł ich powstrzymać. Z resztą, gdyby zabił jednego, to ujawniłby swoją kryjówkę. Miał trzy opcje. Pierwsza: uciec stąd, druga: dać się również spalić. I ostatnia: obserwować w milczeniu i czekać na genialny plan.
Egzekucja minęła dość sprawnie. Salazar nie musiał zbyt długo obserwować cierpienia swego ojca. Teraz mugole rozbili obóz obok stosu i nie zapowiadało się, żeby mieli zamiar stąd iść. To dobrze. Miał więcej czasu na obmyślenie zemsty. Tylko co on może zrobić nie ujawniając się?
I w tym samym momencie usłyszał głosik.
Możemy się przydać.
Przestraszony rozejrzał się dookoła, ale nie zobaczył niczego, prócz gałęzi.
Mamy własne porachunki z tymi istotami.
Znów się rozejrzał. I znowu niczego nie zauważył.
Daj tylko znak, a pozbędziemy się ich.
I wtedy go zobaczył. Gruby i bardzo długi wąż spełzał z gałęzi naprzeciw niego. A za nim kolejne trzy. Wszystkie syczały i czekały aż on przemówi, a raczej zasyczy. W języku wężów, który nie zwróci zbytniej uwagi tych mugoli na dole. W przeciwieństwie do słów wypowiedzianych po angielsku. Salazar się nie wahał:
Zabić.
*
To co się działo potem często wracało do głowy Slytherina. Był zadowolony z siebie, że pomścił ojca i możliwe, że matkę również. Kiedy tamci mugole już nie żyli, to zszedł z drzewa i przeszedł po nich, by dalej iść spokojnym krokiem na północ. Nie uciekał teraz, bo jego zabójcza broń czaiła się w każdych zaroślach. Nocą przystawał i jak zwykle obserwował gwiazdy.
Czwarta: nie dopuścić mugoli do magii. Piąta: znaleźć sprzymierzeńców. Szósta: spełnić prośby ojca. Siódma: pamiętać.
Genialne ! Teraz już wiem dlaczego do Slitherinu nie trafiają mugolaki... Szkoda mi Salazara. Mugole odebrali mu najpierw matkę, a później ojca. Czekam, aż znów napiszesz :D
OdpowiedzUsuń49 yr old Technical Writer Esta Simon, hailing from McBride enjoys watching movies like Cold Turkey and Amateur radio. Took a trip to Coffee Cultural Landscape of Colombia and drives a Chevrolet Corvette L88. kliknij po wiecej
OdpowiedzUsuń